Czarna kura
(fragment)
OSOBY
Walencja z Szafy
Młoda i ładna kobieta, żona Złodzieja Kur, córka Strasznej Matki. Od długiego już czasu jej mąż przebywa poza domem, więc Walencja jest bardzo samotna, przytłoczona ogromem i zawiłością świata. Chcąc zmniejszyć swoją samotność i lęk przed rzeczywistością zamieszkała w szafie, stojącej wewnątrz jej – całkiem przytulnego zresztą – mieszkania.
Walencja nieustannie czeka na męża, a czas oczekiwania zabija czytając literaturę wszelkiego gatunku i objętości – od powieści poprzez traktaty, po poradniki i leksykony włącznie. Świat i ludzi, łącznie ze swoim mężem, zna i rozumie wyłącznie na podstawie przeczytanych książek. Wychodzi z domu tylko raz dziennie i idzie wtedy do biblioteki wypożyczyć kolejną książkę. Po drodze ukradkiem zanosi Złodziejowi Kur kanapki, herbatę i świeżą bieliznę.
Straszna Matka
Matka Walencji. Nie żyje od lat kilku, co daje się zauważyć, ale jest przy tym zadbana i elegancka. Nie jest jednak typowym duchem, lecz tworem wyobraźni Walencji. Matka śni się Walencji co noc, a niespotykana siła wyobraźni córki sprawia, że sen materializuje się.
Codzienna materializacja Matki jest za każdym razem inna i wciąż niedoskonała: jednego dnia Matka jest ślepa, innego chodzi wyłącznie tyłem lub bezgłośnie przeklina. Zdarzały się też Matki fizycznie niekompletne, przez co okolica zasłynęła w mieście jako miejsce przerażające.
Będąc ciałem bardziej astralnym niż fizycznym, Straszna Matka jest ignorowana przez wszystkich, co bardzo ją denerwuje, tym bardziej, że każdej nocy znika, aby rano narodzić się ponownie. Nie ma żadnego wpływu na inne postacie, ale koniec końców przyda się bardzo i zostanie zarżnięta. Zarżnięta nie po raz pierwszy zresztą, jak się okaże.
Złodziej Kur
Mąż Walencji. Mężczyzna jeszcze młody, ale mocno już spłowiały, gdyż od dłuższego czasu zamieszkuje w krzakach nieopodal. Życiowy pechowiec i nieudacznik.
Któregoś dnia przypadkiem znalazł na drodze kurę, prawdopodobnie potrąconą przez samochód. Podniósł ją i chciał zanieść do domu, ale po drodze schwytano go, oskarżając o kradzież. Ponieważ od tego czasu stał się znany w okolicy i zaczęto darzyć go swoistym szacunkiem, zapragnął zostać prawdziwym Złodziejem Kur.
Jako perfekcjonista ukrywa się starannie i świetnie maskuje, udając najczęściej powiew letniego wiatru, marcowego kota, trzaskający mróz lub grzyby niejadalne, zależnie od pory roku. Czyhając w krzakach na swoją wymarzoną kurę, Złodziej nurza się w marzeniach, obfitujących w dalekie podróże, piękne przedmioty i przyjemne smaki oraz układa plany przyszłości małżeństwa z Walencją. Do zrealizowania tego wszystkiego potrzebna jest mu tylko odpowiednia ilość kur, a przynajmniej jedna, gdyż jak często powtarza, „potem już samo pójdzie…”. Wyobraża sobie, że kradzież kury pozwoli mu uwierzyć w siebie i odnaleźć swoje miejsce na Ziemi. Nie wie jednak, że kura, o której kradzież został kiedyś posądzony, była ostatnią żywą kurą w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. O tym wie tylko Walencja.
Przechodzień Między Nimi
Mężczyzna lub kobieta. Pojawia się przypadkowo i za każdym razem jest zupełnie kimś innym, zawsze jednak można go rozpoznać bo charakterystycznym zwrocie: „Przechodniem jestem między wami.” Są uzasadnione podejrzenia, że Przechodzień Między Nimi ma bardzo bliskie kontakty z Absolutem. Pojawi się kolejno jako:
Zwyczajny Profesor, specjalista od badań Znaków na niebie i Ziemi – typowy naukowiec o wybitnym umyśle, odrażającej powierzchowności, nienagannych manierach i przednio-językowym „l”.
Sanitariusz, funkcjonariusz M.I.H.O, czyli Municypalnej Inspekcji Higieny Obywateli – zapamiętały wróg drobnoustrojów, aseptyczny aż do przesady. Sanitariusz niszczy wszelkie drobnoustroje, ale co przez pojęcie „drobnoustroje” ma na myśli, trudno powiedzieć. Z pewnością nie są to ludzie. To znaczy – nie wszyscy. Jest ubrany całkowicie na biało, za wyjątkiem czarnych przeciwsłonecznych okularów. Na ustach ma maseczkę chirurgiczną.
Bibliotekarz, Dyrektor Działu Dzieł Podzielonych Nierówno. O jakie dzieła chodzi dokładnie – nie wiadomo, z pewnością były to dzieła wybitne. Biblioteka jest częścią jego życia, co widać doskonale po ubiorze Bibliotekarza, równie zatęchłym i zakurzonym jak dzieła dawnych mistrzów. Całopalenie biblioteki będzie największym i ostatnim wydarzeniem życia Bibliotekarza, notabene pięknego i szczęśliwego życia, aczkolwiek ograniczonego do kilkuset metrów kwadratowych księgozbioru.
Dwaj Grabarze
Dwa wyrośnięte bydlaki bez skrupułów.
—
I. Chwilowa utrata świadomości
Późne popołudnie. Dom Walencji z Szafy. Dwa krzaki. Nieopodal nieczynny przystanek autobusowy. Wchodzi PROFESOR, ciągnąc za sobą Aparat Do Badania Znaków na Niebie i Ziemi. Przystaje przy drugim krzaku i kolejno dokonuje starannych pomiarów: kierunku i smaku wiatru, obecności miejscowego przyciągania i własnego wzrostu. Tymczasem zza pierwszego krzaka bardzo wolno i bezszelestnie wyłania się STRASZNA MATKA. Profesor zauważa ją w końcu i przestraszony śmiertelnie osuwa się na ziemię, uchylając przy tym uprzejmie kapelusza.
PROFESOR: Przechodniem jestem między wami! Szczerze mnie pani zaskoczyła.
Przewraca się ostatecznie i leży bez ducha.
STRASZNA MATKA (przeklina całkowicie bezgłośnie, lecz dosadnie): …! …!
Straszna Matka wychodzi zza krzaka i oddala się, zabierając Aparat. Profesor leży nieruchomy.
—
II. Dziury na oczy
Krzaki za domem Walencji. Wchodzi WALENCJA. Rozgląda się ukradkiem i zachowuje podejrzanie. Przystaje obok pierwszego krzaka.
WALENCJA Z SZAFY (konspiracyjnie): Psst!
ZŁODZIEJ KUR (udaje marcowego kota zza drugiego krzaka): …
WALENCJA Z SZAFY: Hej!
ZŁODZIEJ KUR: …
WALENCJA Z SZAFY: To ja…
ZŁODZIEJ KUR: …
WALENCJA Z SZAFY: To ja. To ja! To ja!!!
ZŁODZIEJ KUR: Ciszej – widzę, że to ty!
WALENCJA Z SZAFY: Więc dlaczego wydajesz te dziwne dźwięki? (podchodzi do właściwego krzaka)
ZŁODZIEJ KUR: Muszę być niesamowicie ostrożny! Widzę, że to ty, ale nie wolno mi być pewnym do końca. Może jesteś podstawiona?
WALENCJA Z SZAFY: Nie jestem podstawiona! Przecież wiedziałabym o tym.
ZŁODZIEJ KUR: Do końca nie można być pewnym niczego. A i to nie jest wcale takie pewne. Dlatego dla pewności więc od dziś nie będę ci pokazywał swojej twarzy. Im wcześniej ją zapomnisz, tym lepiej.
WALENCJA Z SZAFY: Przecież jestem twoją żoną!
ZŁODZIEJ KUR: Ciszej, na Boga! Jesteś moją żoną, ale to oznacza także, że jesteś żoną Złodzieja Kur. Radzę ci o tym pamiętać.
WALENCJA Z SZAFY: Jak mam o tym pamiętać, już tak długo nie ma cię w domu. A teraz mam jeszcze zapomnieć jak wyglądasz!
ZŁODZIEJ KUR: W razie czego będziesz mogła uczciwie powiedzieć, że mnie nie znasz. Jak ci się spodobał mój kot?
WALENCJA Z SZAFY: Kot?
ZŁODZIEJ KUR: Udawałem go przed chwilą. Tłusty marcowy kot, z nadgryzionym lewym uchem, giętki i elektryzujący błękitnie. Przygotowałem zestaw dźwiękowych kamuflaży, kot to jeden z nich.
WALENCJA Z SZAFY (ukradkiem podaje mu dużą szarą papierową torbę): Niezły, tylko ten zapach… Przyniosłam ci jedzenie i świeżą bieliznę.
ZŁODZIEJ KUR: Odpowiedni zapach jest bardzo ważny. Wrażenie buduje się na szczegółach.
WALENCJA Z SZAFY: Zbudowałeś je doskonale.
ZŁODZIEJ KUR: Oprócz marcowego kota przygotowałem też przypadkowy powiew letniego wiatru, trzaskający mróz i grzyby niejadalne. Zastanawiam się, czy nie lepsze byłyby trujące…
WALENCJA Z SZAFY: Teraz mamy koniec lata, marcowy kot nie pasuje.
ZŁODZIEJ KUR: Koniec lata?! Żartujesz! Byłem pewien, że to wiosna.
WALENCJA Z SZAFY: Nie… Powoli idzie jesień. Źle mi bez ciebie.
ZŁODZIEJ KUR: Walencjo, tłumaczyłem ci tyle razy!…
Złodziej Kur, dotychczas całkowicie ukryty w krzakach, w końcu wynurza się nieco. Założył na głowę papierową torbę i z tego powodu mówiąc do Walencji przez chwilę jest odwrócony w złym kierunku.
ZŁODZIEJ KUR: Wszystko przez ten twój pomysł z szafą! Co to za pomysł, żeby mieszkać w szafie? W szafie każdemu byłoby źle. Czy mogłabyś mi zrobić dziury na oczy?
Walencja palcem robi dziury w torbie.
WALENCJA Z SZAFY: Niedawno czytałam „Geografię Absolutną”. Świat jest ogromny! Te wszystkie pustynie, lodowce, rzeki. A w szafie – wszystko jest mniejsze…
ZŁODZIEJ KUR: Mniejsze! Kiedyś widziałem w tej szafie pająka. Wcale nie był taki mały. Nie spodobałem mu się.
WALENCJA Z SZAFY: To prawda. Nie spodobałeś mu się.
ZŁODZIEJ KUR: Sama widzisz. W szafie nie można się podobać. W szafie wisi niebezpiecznie czarny garnitur twojego powieszonego ojca.
WALENCJA Z SZAFY: W szafie nie ma miejsca na samotność.
Walencja bezwiednie siada na leżącym Profesorze.
ZŁODZIEJ KUR: Wiem, że ci ciężko, ale moja pierwsza kura jest już blisko, czuję to!
WALENCJA Z SZAFY: Mógłbyś czasem zajrzeć do domu, choćby i nad ranem. Czekałabym.
ZŁODZIEJ KUR: Nad ranem? Walencjo, dla złodzieja to najlepsza pora…
WALENCJA Z SZAFY: Przecież ty nigdy nic nie ukradłeś, jaki tam z ciebie złodziej?!
ZŁODZIEJ KUR: Uspokój się, bo ktoś zauważy! Masz tu kawałek chleba, udawaj, że karmisz ptaki. Rzucaj daleko, z ptakami też nic nie wiadomo. Ostatnio patrzą na mnie znacząco… I przesuńmy się parę kroków – krzak rosnący wciąż w jednym miejscu mógłby wzbudzić podejrzenia. Przecież krzaki rosną w różnych miejscach.
Krzak przesuwa się kilka kroków w bok, ale Walencja dalej siedzi na Profesorze.
ZŁODZIEJ KUR: To prawda, że dotąd jeszcze nic nie ukradłem. Ale wszyscy myślą, że jestem złodziejem, a to zobowiązuje.
WALENCJA Z SZAFY: Przecież to był przypadek. Zwykły przypadek!
Niespodziewanie wchodzą dwaj GRABARZE z futerałami.
GRABARZ I: Dzień dobry.
GRABARZ II: Kłaniamy się.
GRABARZ I: Czy pani Walencja?
GRABARZ II: Pani Walencja z Szafy?
WALENCJA Z SZAFY: Tak, to ja.
GRABARZ I: Bardzo nam przykro.
GRABARZ II: Jesteśmy nad wyraz zasmuceni i nieutuleni.
GRABARZ I: Nieutuleni w żalu i w ogóle.
WALENCJA Z SZAFY: Dlaczego panom jest przykro? Dlatego, że mam na imię Walencja, czy dlatego, że z Szafy?
Grabarze milczą długo i starannie.
WALENCJA Z SZAFY: O co chodzi? Dlaczego panowie nic nie mówią?
GRABARZ I: Proszę wybaczyć, ale właśnie milczeliśmy współczująco.
GRABARZ II: I łączyliśmy się z panią w cierpieniu. Czuła pani zapewne to połączenie?
WALENCJA Z SZAFY: Nic nie czułam.
GRABARZ I: Nie? Może to z powodu pogody.
GRABARZ II: Tak, wyraźnie się psuje.
WALENCJA Z SZAFY: Jeśli panowie szukają mojego męża, to nie ma go tutaj.
GRABARZ I: To wielka szkoda. Ale my raczej w sprawie matki.
GRABARZ II: Jak słyszeliśmy mamusia pani zmarła była.
WALENCJA Z SZAFY: Ach, matka! Tak, zmarła…
GRABARZ I: Właśnie. Jesteśmy przedstawicielami „Biura podróży”… Chcieliśmy zaoferować pani swoje usługi.
WALENCJA Z SZAFY: Dziękuję bardzo, ale nie wybieram się nigdzie.
GRABARZ II: O, każdy tak mówi, a jednak prędzej czy później wybiera się. Albowiem kolega mój wyraził się nieściśle – pełna nazwa naszej firmy brzmi „Biuro podróży ostatniej”.
GRABARZ I: O, tak, przepraszam najuprzejmiej. Był to skrót zawodowy i myślowy zarazem.
GRABARZ II: Krótko mówiąc asystujemy naszym miłym klientom w ich ostatniej, wertykalnej, podróży.
GRABARZ I: Oto folderek informacyjny. Zapewniamy szereg niespotykanych dotąd udogodnień i atrakcji.
GRABARZ II: Dla stałych klientów mamy rabaty i drobne upominki.
GRABARZ I: Niespodzianki i udogodnienia.
GRABARZ II: I właśnie pomyśleliśmy o matce pani.
WALENCJA Z SZAFY: Ale moja matka nie żyje!
GRABARZ I: No, właśnie.
GRABARZ II: Jeśli możemy się tak wyrazić – to nawet lepiej.
WALENCJA Z SZAFY: Ona umarła dawno, wiele lat temu!
GRABARZ I: Jak to wiele lat temu?
WALENCJA Z SZAFY: Chyba już pięć… Pięć i pół roku temu.
GRABARZ II: Jak to pięć? Tak dawno? To straszne!
GRABARZ I: Znowu jesteśmy nieutuleni! Nawet bardziej!
GRABARZ II: A informacja wydawała się taka pewna!
WALENCJA Z SZAFY: Moja matka jest właściwie szczególnym przypadkiem… Niby nie żyje, ale moja niesforna wyobraźnia… Zaręczam jednak, że panów usługi są jej już całkowicie niepotrzebne.
GRABARZ I: Przyjechaliśmy z drugiego końca miasta.
GRABARZ II: Fatalnie! Szef nas zabije.
GRABARZ I: A przedtem nas wyśmieje, wyklnie i wyrzuci z pracy!
GRABARZ II: To z pewnością robota tych ze Śródmieścia!
GRABARZ I: A może ma pani jakąś inną matkę, odpowiednią dla naszych potrzeb?
GRABARZ II: Albo ojca?
WALENCJA Z SZAFY: Niestety. Mój ojciec został powieszony kilka lat temu.
GRABARZ II: Wszędzie się ostatnio spóźniamy!
GRABARZ I: Jak tak dalej pójdzie, nie będziemy mieli gdzie spać!
WALENCJA Z SZAFY: Przykro mi bardzo, nie będę mogła panom pomóc.
GRABARZ I: A ten staruszek?
WALENCJA Z SZAFY: Jaki staruszek?
GRABARZ II: Pani siedzi na staruszku.
GRABARZ I: A staruszek, aczkolwiek miejscami różowiutki – nie rusza się.
WALENCJA Z SZAFY(wstaje gwałtownie): O Boże, rzeczywiście! Jestem ostatnio taka roztargniona!
GRABARZ II: Jeśli pani chce, możemy go zabrać.
WALENCJA Z SZAFY: Nie, proszę go zostawić! Wydaje mi się znajomy… Poza tym on chyba tylko śpi…
GRABARZ I: Zabierzemy go i po kłopocie. Po co pani kłopoty?
WALENCJA Z SZAFY: Proszę go zostawić!
GRABARZ I: Jeśli pani nalega to trudno. Ale prosimy o nas pamiętać.
GRABARZ II: A staruszkowi prosimy wsunąć do kieszeni naszą wizytówkę. I jeszcze jedna dla pani męża. Pani mąż czuje się dobrze?
WALENCJA Z SZAFY: Proszę stąd iść!
GRABARZ II: Wielka szkoda, że nie chce pani skorzystać…
GRABARZ I: Przynajmniej na razie.
GRABARZ II: Tak czy inaczej – do zobaczenia.
Wychodzą nieśpiesznie.
WALENCJA Z SZAFY (do Profesora): Proszę pana!
ZŁODZIEJ KUR: Poszli?
WALENCJA Z SZAFY: Tak, ale co z tym staruszkiem? Może go skropić herbatą z termosu…
ZŁODZIEJ KUR: Co za bezczelne typy… Możesz mi podać tę wizytówkę?
WALENCJA Z SZAFY: Och, przestań!
ZŁODZIEJ KUR: Oddycha?
WALENCJA Z SZAFY: Tak, chyba oddycha.
ZŁODZIEJ KUR: To daj mu spokój. Pewnie śpi. Sen go wzmocni.
WALENCJA Z SZAFY: Ma tak leżeć na ziemi?
ZŁODZIEJ KUR: Tu jest bardzo wygodna ziemia. Jako Złodziej Kur wiem coś o tym.
WALENCJA Z SZAFY: Złodziej Kur!
ZŁODZIEJ KUR: Walencjo, nie zaczynaj od nowa. Wszyscy tu uważają mnie za Złodzieja Kur. Cała okolica. Czują respekt przede mną. W końcu pamiętają, jak się nazywam!
WALENCJA Z SZAFY: Ale ja nie pamiętam. Nie pamiętam jak masz na imię.
ZŁODZIEJ KUR: W razie czego powiesz uczciwie, że nie wiesz nawet jak się nazywam.
WALENCJA Z SZAFY: Boję się o ciebie.
ZŁODZIEJ KUR: Gdy podniosłem truchło tej kury, zostałem namaszczony na Złodzieja. Ciekawe, była tak sztywna, że mogłem ją trzymać całkiem poziomo. Jej poziomy dziób wskazał mi nowy kierunek, nowe życie, które nas czeka!
WALENCJA Z SZAFY: Chcesz, abym zaczęła drugie życie, kiedy ja jeszcze nie poczułam pierwszego…
Walencja w roztargnieniu znowu siada na Profesorze.
ZŁODZIEJ KUR: Wyjedziemy stąd, wszystko się zmieni… Muszę tylko ukraść naprawdę. Choć jedną! Najlepiej żywą. Potem już samo pójdzie. To zwykła formalność, ale bez niej moje życie będzie nieważne.
WALENCJA Z SZAFY: Dokąd wyjedziemy?
ZŁODZIEJ KUR: Och, nieważne, gdzie chcesz! Tam, gdzie nie będzie szafy, czarnego garnituru twojego powieszonego ojca, gdzie nie będzie twojej matki!
WALENCJA Z SZAFY: Może do Gwadalkiwir? To ładnie brzmi.
ZŁODZIEJ KUR: A gdzie matka? Nie przyśniła ci się dzisiaj!
WALENCJA Z SZAFY: Nie, jest. Była tu jeszcze przed chwilą. Nawet ładnie wyszła tym razem – ma oczy, ręce, nogi i chodzi normalnie, do przodu…
Profesor odzyskuje świadomość i wstaje gwałtownie, przewracając siedzącą na nim Walencję.
PROFESOR: Przechodniem jestem między wami!
WALENCJA Z SZAFY: To pan! Przepraszam najmocniej!
Walencja pomaga wstać Profesorowi.
PROFESOR: Niech pani sobie nie przeszkadza, Walencjo.
WALENCJA Z SZAFY: Przepraszam, ja właśnie, właśnie… karmiłam ptaki. Usiadłam na panu przez roztargnienie.
PROFESOR: Ptaki?
Rozgląda się po niebie.
PROFESOR: Tutaj? To niepotrzebne. A nawet, rzekłbym, dość ryzykowne! (szeptem) Tutejsze ptaki zwykły dawać sobie radę same. Okolica obfituje w ludność wygłodzoną i zrezygnowaną, ale całkiem jeszcze przy tym pożywną i smaczną… Wystarczy spojrzeć na tę lipę. Ciężkie i tłuste gawrony.
WALENCJA Z SZAFY: Myśli pan, że…
PROFESOR: Tak. Ale jest sposób. W razie czego wystarczy udawać jednego z nich.
WALENCJA Z SZAFY: Udawać gawrona?
PROFESOR: Bo swoich nie jedzą. Niech pani spróbuje, to łatwe.
Pokazuje. Walencja próbuje.
WALENCJA Z SZAFY: A ja znowu pana nie poznałam. Tak dobrze?
PROFESOR: Walencjo, pani ma talent. Niech no rzucę okiem…
Ogląda jej wyciągnięte w bok ramię.
PROFESOR: Ramię smukłe i lekkie, bardzo ładnie. Brak piór mógłby być niejaką przeszkodą, ale nie przewiduję większych kłopotów z przystosowaniem pani na stałe do lotu.
WALENCJA Z SZAFY: Dziękuję, ale nie trzeba…
PROFESOR: Dla nauki to drobiazg. Mógłbym natychmiast odkryć panią jako nowy gatunek i nazwać.
WALENCJA Z SZAFY: Przepraszam, muszę załatwić jeszcze kilka spraw na ziemi. Porozmawiajmy lepiej o panu. Co pan robił pode mną?
PROFESOR: Niech pani się jeszcze zastanowi! „Walencja różanopalca”, to brzmiałoby nieźle… Albo „Walencja drobna krótkopióra”…
WALENCJA Z SZAFY: Pan leżał pod krzakiem!
PROFESOR: Nie, nie… Ja się… ocykałem. Tak, ocykałem się z chwilowej utraty świadomości. Ciekawe, świadomość chwilowo utracona wydaje mi się teraz o wiele bardziej interesująca.
Profesor rozgląda się z zainteresowaniem.
PROFESOR: Widzę wszystko niby tak samo, ale inaczej. Nie wiem jak to wyjaśnić.
WALENCJA Z SZAFY: Może podwójnie?
PROFESOR: Wręcz przeciwnie… Nie tak dawno widziałem tutaj jeden mój Aparat do badań, a teraz nie widzę żadnego. Biada mi – chyba został skradziony!
WALENCJA Z SZAFY: Aparat! Zaraz, niech pan zaczeka…
Walencja wychodzi pośpiesznie.
PROFESOR: Czy to możliwe, aby świadomość odzyskana okazała się niekompletna? I czy świadomość w ogóle może być kompletna, jeśli tyle jest rzeczy, których istnienie możemy tylko podejrzewać. Ciekawe, ciekawe.
Wraca Walencja. Jedną ręką ciągnie aparat Profesora, a drugą – Straszną Matkę.
WALENCJA Z SZAFY: Jest, znalazłam go za domem.
PROFESOR: Mój aparat! Dziękuję! Chyba wszystko w komplecie…
WALENCJA Z SZAFY: Nie ma za co. Moja Matka.
Przedstawia Matkę.
PROFESOR: Ach tak, matka pani. Kłaniam się. Dzisiejsza matka – jeśli mogę wyrazić swoje zdanie – wyszła pani znakomicie! (do siebie) Zaskakująco.
WALENCJA Z SZAFY: Jakoś tak wyszło.
PROFESOR: Pani jest zbyt skromna. To przecież potęga, pani wyobraźnia. Chociaż jak słyszałem, niekiedy wychodziły pani egzemplarze matek, że tak powiem, specyficzne.
WALENCJA Z SZAFY: Myśli pan o tej bez głowy?
STRASZNA MATKA: …! …!
PROFESOR: Nie, ta była nawet sympatyczna. Tylko potem krążyły w okolicy pogłoski, że tu straszy. Byłem wtedy, zdaje się, wędrownym rabinem…
WALENCJA Z SZAFY: Nie, był pan śpiewaczką podwórzową. Pięknie pan śpiewał. I jak zwykle nie poznałam pana.
PROFESOR: Ach tak, miałem, miałam… miałam na imię Rozyna. Ciekawe doznanie. Wie pani, czasami wprost nie mogę doczekać się jutra.
STRASZNA MATKA: …! …!
PROFESOR: Ja myślałem o innej matce, chyba przedwczorajszej. Oby się już nie powtórzyła. Ale ja chyba przeszkodziłem pani? Pani z kimś rozmawiała?
(…)