Osobliwe zdarzenia w prosektorium szpitala św. Jerzego

(fragment)

OSOBY

Wszystkie postacie są inscenizowane przez jedną parę aktorów.

 

ZDARZENIE I

Maria A.

Marek W.

 

ZDARZENIE II

Dorian, diabeł rodzaju żeńskiego

Lulu, anioł rodzaju męskiego

 

ZDARZENIE III

Dr Dorian Ferna, młody naukowiec

Lulu, studentka medycyny

 

ZDARZENIE IV

Maria, siostra szpitalna

Marek, student medycyny na praktyce szpitalnej

 

 

ZDARZENIE I

 

Scena 1.

Prosektorium, półmrok. Na pierwszym planie trzy metalowe stoły, a na nich trzy ludzkie nieruchome kształty, okryte zielonymi prześcieradłami. W głębi z prawej strony (patrząc od widowni) ciężkie stalowe drzwi, zamknięte. Z lewej niewielki stolik metalowy na kółkach, pusty. Obok metalowe krzesło.

Środkowy stół jest wyposażony w uchwyty, które umożliwiają przypięcie kończyn leżącego. Uchwyty są zabytkowe, z zamierzchłych czasów. W Zdarzeniu I i II owe uchwyty powinny być niewidoczne.

Zaczyna dzwonić telefon – dźwięk dochodzi z oddali. Gdy telefon milknie, z prawego stołu podnosi się MAREK. Zaraz potem budzi się MARIA, leżąca na lewym stole. Zarówno Marek jak i Maria są nadzy, więc w miarę rozwoju wydarzeń okrywają się prześcieradłami. Sylwetka na stole środkowym leży bez ruchu aż do końca Zdarzenia I (manekin, makieta).

MARIA: Co pan tu robi?

MAREK: Ja?

MARIA: Tak, pan! Co pan, właśnie pan, tutaj robi?

MAREK: Chyba słyszałem telefon.

MARIA: Pan tu się zakradł odbierać moje telefony?

MAREK: Skąd pani wie, może ktoś dzwonił do mnie.

MARIA: Proszę natychmiast stąd wyjść!

MAREK: Bardzo chętnie. Musiałem wczoraj nieźle wypić, skoro udało się pani zaciągnąć mnie do tej krypty. Gdzie moje rzeczy?

MARIA: Niech się pan do mnie nie zbliża. Jeszcze jeden krok i… zawołam męża!

MAREK: Męża? Po co męża?

MARIA: Już on będzie wiedział po co, kiedy tu pana zobaczy.

MAREK: Tylko bez pogróżek. I ode mnie też z daleka, bo zawołam żonę!

MARIA: Pańska żona też tu jest?

MAREK: Albo kolegę. Przyjaciela!

MARIA: Jestem zdenerwowana, bo mnie pan przestraszył. Budzę się w środku nocy i widzę gołego mężczyznę.

MAREK: Ja też mam prawo być zdenerwowany – budzę się w środku nocy i widzę gołą kobietę.

MARIA: Czy mężczyzna może się przestraszyć nagiej kobiety? Raczej powinien się pan ucieszyć.

MAREK: Dziękuję za tę cenną informację – na drugi raz na pewno się ucieszę. Teraz jednak chciałbym wiedzieć gdzie są moje spodnie. A zwłaszcza portfel.

Marek rozgląda się w poszukiwaniu ubrania.

MAREK: Pani tu mieszka?

MARIA: Oczywiście, że nie! Dlaczego pan mnie tutaj przyniósł?

MAREK: Ciekawe po co miałbym tu panią przynieść.

MARIA: Czego pan właściwie chce?

MAREK: Dobra, wystarczy – niech pani oddaje ubranie i dokumenty. Miło było panią poznać, a jeszcze milej będzie o pani zapomnieć.

MARIA: Niech mnie pan natychmiast stąd wypuści, słyszy pan?!

MAREK: Posłuchaj, kobieto, kimkolwiek jesteś – przestań wrzeszczeć i zdecyduj się w końcu, czy mam wyjść, czy cię wypuścić!

MARIA: Chcę stąd wyjść!

MAREK: Ja też chcę wyjść!

Oboje rzucają się w stronę drzwi, próbując bezskutecznie je otworzyć.

MARIA: Halo! Otwórzcie!

MAREK: Otwierać, ludzie tu są!

MARIA: Żywi, żywi ludzie tu są!

 

Scena 2.

Maria i Marek siedzą na podłodze pod drzwiami, niezbyt blisko siebie.

MAREK: Przez chwilę miałem nadzieję, że pani jednak tu mieszka.

MARIA: Ja mam słoneczne mieszkanie, w nowej dzielnicy nad zatoką. Pod oknem rośnie stary kasztan.

MAREK: Pewnie. Każde mieszkanie jest lepsze od prosektorium. Nawet nora ze ślepą kuchnią na peryferiach.

MARIA: Niech pan przestanie! Nie chcę tego słyszeć, rozumie pan?

MAREK: A co, łudziła się pani, że to hotelik na godziny?

MARIA: Niech pan się zamknie!

MAREK: Prosektorium. Ostatni przystanek!

Pauza. Po chwili Marek wstaje i wali w drzwi ze złością.

MAREK: Otwierać! Jesteśmy nadzy!

MARIA: Ciszej, jeszcze ktoś usłyszy…!

MAREK: Chyba o to chodzi, do diabła! Otwierać!!!

MARIA: Ciekawe co pan by zrobił, słysząc: „Otwórzcie, jesteśmy nadzy”. I jeszcze zza drzwi… w takim miejscu. To brzmi jak jakaś perwersyjna propozycja.

MAREK (złośliwie): Proszę wybaczyć, zachowałem się niestosownie. Tym bardziej niezręcznie będzie mi zauważyć, iż pierś wysunęła się pani spod prześcieradła.

MARIA: Niech pan lepiej pilnuje własnego nosa!

MAREK: Nie ma obawy, jest pod dobrą opieką. I on, i cała reszta!

Pauza.

MARIA: Mam na imię Maria.

Pauza.

MARIA: Mówiłam, że jestem Maria.

MAREK: Czy ja się pytam kto pani jest? Nie zawieram znajomości z nagimi kobietami w prosektoriach. Rano nas stąd wypuszczą i pójdziemy każde w swoją stronę. Nie chcę nic wiedzieć o pani i nie ma potrzeby, aby pani musiała cokolwiek wiedzieć o mnie.

MARIA: I tak już wiem dużo.

MAREK: Co pani ma na myśli?

MARIA: Nic. Po prostu kobiety są spostrzegawcze.

MAREK: Pani coś wie o mnie?

MARIA: Wiem swoje, i tyle.

MAREK: A dokładniej? Co takiego pani spostrzegła?

MARIA: Skoro nie ma pan ochoty, abyśmy się poznali, to po co pan pyta? Zachowam dla siebie moje ciekawe spostrzeżenia. Rozmawiać też nie musimy.

MAREK: I słusznie.

MARIA: A gdy nas tutaj znajdą, pan wszystko wyjaśni.

MAREK: Niczego nie będę wyjaśniał!

MARIA: Jak pan sobie życzy. To ja im powiem, że się obudziłam i zobaczyłam pana gołego nad sobą. A pan będzie sobie stał bez słowa.

Pauza.

MAREK: Chodziło mi o to, że ja jestem zamknięty w sobie. Nie umiem tak od razu… Co pan robi. Ile pan ma lat. Co słychać. Co widać, co czuć. Wciąż pytania. Pytają nie po to, by wiedzieć, ale dla samego gadania. Bo jeśli nie dasz się wciągnąć w tę grę, zaraz dorabiają sobie ukryte znaczenia, jakieś podejrzane historie, więc lepiej mów, cokolwiek. Najgorsi są taksówkarze. „Przestało padać – widzi pan?”. Pewnie, że widzę, ślepy nie jestem. I co ja mam wtedy odpowiedzieć? „Aha, faktycznie przestało. Ale może jeszcze nie do końca? O, tam jeszcze kropelka, i tam. I tu dwie. Więc chyba jeszcze nie przestało. Jaka dokładnie ilość kropelek świadczy o tym, że przestało, a jaka, że jeszcze pada? Może zatrzymamy samochód, wystawimy ręce przez okno i będziemy czekać z zamkniętymi oczami? Wtedy zdolność odczuwania się wyostrza i będziemy mogli policzyć dokładnie każdą kroplę. Jeszcze lepiej będzie wysunąć język – jego delikatna powierzchnia pozwoli dodatkowo sprawdzić smak deszczówki.”

MARIA: Naprawdę tak pan mówi?

MAREK: Raz czy dwa się zdarzyło.

MARIA: I co?

MAREK: Jeden wyskoczył na środku skrzyżowania i za nic nie chciał wrócić. Policja przyjechała.

MARIA: To kłopot.

MAREK: Trzymali mnie dwie doby.

MARIA: Ja uważam, że dobrze się z panem rozmawia.

MAREK: Tak pani myśli?

MARIA: Podoba mi się ten pomysł z liczeniem kropel. A zamknięte oczy wyostrzają zmysły, ma pan rację.

MAREK: Mam na imię Marek.

Pauza.

MAREK: Więc co pani spostrzegła na mój temat?

MARIA: Boi się pan.

MAREK: Bzdura! Czego niby mam się bać? Niczego się nie boję, jestem tylko zaskoczony. Każdy byłby zaskoczony, budząc się w jakimś zapuszczonym prosektorium. Co to w ogóle ma znaczyć? Bałagan, jakieś stoły, jakieś nagie kobiety, takie rzeczy nie powinny się zdarzać! To jest jakaś kurewska pomyłka! A ten, kto się tak pomylił, drogo za nią zapłaci.

MARIA: Boi się pan.

MAREK: Nie!

Pauza.

MARIA (szeptem): Pan naprawdę wierzy w to, że przez pomyłkę umieszczono nas… tutaj, w tym miejscu, na tych stołach? Rozebranych?

MAREK: I jeszcze mnie rozebrali! Dlaczego pani mówi szeptem?

MARIA: Aby lepiej słyszeć co się dzieje tam na górze. Poza tym boję się zbudzić tego trzeciego. Pan też mógłby mówić ciszej.

MAREK: Ten trzeci to trup! Chyba pani widzi. Przecież gdy człowiek śpi, to oddycha, porusza się, coś tam w nim się przelewa, chrobocze, to wszystko działa nawet we śnie, a ten jest nieruchomy jak pagórek. Gdyby dać mu trochę czasu, porośnie trawą i…

Marek przerywa nagle, tknięty jakąś myślą.

MAREK: Do diabła, że też od razu o tym nie pomyślałem!

(…)