Nonformel
(fragment)
Osoby
Demobilia
*** (bez imienia)
Deflorena, córka Demobilii
Renklod, przyrodni brat Defloreny
Ratata
Pepitka
Doktor Dewiatan
Degatek
Gąsio
Duchy: Kutachy, Mordell, Chlast
—
AKT I.
0. Poród
Salon Willa Nonformel: duże i wysokie wnętrze, pogrążone w głębokim półmroku. Rozmaite bryłowate kształty – duże i małe. Wszystko nakryte płachtami, które poruszają się i falują nieustannie od przeciągów, tworząc bezkształtną wielościenną bryłę, pulsującą wewnętrznym, niechętnym życiem. Niekiedy któraś z płaszczyzn wybrzusza się, ale po chwili wybrzuszenie znika, by po jakimś czasie znów pojawić się w innym miejscu. Płachty są zniszczone, postrzępione i pożółkłe, czasami naznaczone mocno spłowiałymi rudymi plamami, jak po spranej krwi.
Pośrodku na górze w pozycji porodowej siedzi DEMOBILIA – ma rozwarte uda, kolana są powyżej głowy i jest całkowicie zasłonięta płachtami. Porusza się z wysiłkiem, jęczy, pokasłuje chrapliwie, brzydko – słychać wyraźnie, że oto stara kobieta rodzi dziecko. Czasami spod płachty wydobywają się jej nagie, pomarszczone ramiona i poskręcane konwulsyjnie mieszają powietrze, gdy Demobilia walczy z bolesnym skurczem.
Po chwili z tła wydobywają się dźwięki eteru – rytmiczne popiskiwania, trzaski, szumy i inne dźwięki, które mogą być skojarzone z odgłosami kosmosu. Wpierw ciche, prawie niedosłyszalne, potem coraz głośniejsze.
Gdy odgłosy eteru stają się rozpoznawalne, Demobilia rodzi dziecko. Światło zmienia się na jednolite, w odcieniach niebieskiego koloru. Spod płachty okrywającej nogi rodzącej kobiety wydostaje się EPITAZJA – duch kilkunastoletniej dziewczynki. Dziecko rozgląda się, wychodzi śmielej i zaraz ucieka w głąb domu, znika.
Demobilia wciąż siedzi w pozycji porodowej. Odgłosy eteru zanikają, światło zmienia się na zwyczajne. Jęki rodzącej uciszają się powoli.
1. Gość przybywa
Salon Willa Nonformel, półmrok. Demobilia pozostaje na swoim miejscu, znieruchomiała w pozycji porodowej. Gdzieś w głębi, jakby zza okien dalekie poszczekiwanie psów i odgłos padającego deszczu. Kolory zwyczajne. Po chwili dalekie odgłosy syreny alarmowej najnowszego typu. Jedna z płacht z lewej strony porusza się gwałtownie, potem uchyla i odsłania okno, przez które do wnętrza salonu wskakuje ***. Mężczyzna szybko zamyka okno za sobą, zasłania je starannie płachtą i staje w ukryciu, bokiem, starając się być niewidocznym z zewnątrz. Oddycha ciężko, jak po długim biegu, obejmuje ciało ramionami, próbując zatrzymać ciepło – jest zmarznięty i mokry.
*** (do siebie, wyglądając ukradkiem przez okno): Nie dostaniecie mnie, bracia moi. Marma gumarma, świetlista droga moja , nie tym razem. Nie dostaniecie mnie!
DEMOBILIA: To ty?
*** (zaskoczony): Co?
Demobilia opuszcza uniesione stopy, siada zwyczajnie. Widać, że płachtami szybko stara się okryć nagie ciało
DEMOBILIA: W końcu się zjawiłeś!
***: Kto tam?
DEMOBILIA: Sześć lat czekałam, chamie. Przecież umówiliśmy się!
***: Nie!
DEMOBILIA: Jak to „nie”? Co za „nie”?!
Słychać wyraźny odgłos przełącznika i *** zostaje oświetlony snopem światła, a Demobilia ginie w mroku.
DEMOBILIA: Powiedziałeś „nie”?
***: Tak!
DEMOBILIA: Coś ty za jeden, u diabła?
*** zasłania oczy przed oślepiającym światłem, próbuje ukryć się w mroku, snop światła podąża za nim jak reflektor szperacza.
DEMOBILIA: Stój!! Nie ruszaj się.
Twardy głos Demobilii obezwładnia ***. Mężczyzna stoi posłusznie na środku salonu, z głową wciśniętą w ramiona, przodem do Demobilii, w jasnym kręgu światła. Krąg porusza się lekko, badając postać stojącego.
DEMOBILIA: Jak się tu dostałeś?
***: Wszedłem.
DEMOBILIA: Którędy?
***: Przez okno.
DEMOBILIA: Co?
***: Było otwarte.
Odgłos uderzenia niewidocznym batem. *** chwyta się rękami za twarz i upada na kolana.
DEMOBILIA: Kłamiesz.
***: Nie bij!
DEMOBILIA: Tu nic nie ma prawa być otwarte. Włamałeś się.
***: Myślałem, że nikt tu nie mieszka!
DEMOBILIA: Wstawaj. Czego tu szukasz? Chciałeś mnie okraść?
***: Nie, ja tylko…
Odgłos uderzenia niewidocznym batem. *** upada, jakby z tyłu podcięto mu nogi. Leży na plecach, próbuje wypełznąć z kręgu światła, ale nie potrafi się wydostać.
DEMOBILIA: Szukałeś pieniędzy?
***: Tak, szukałem pieniędzy!
DEMOBILIA: Czego jeszcze?
***: Nie wiem, pieniędzy, gotówki… Starych obrazów? Klejnotów? Biżuterii…
DEMOBILIA: Złodziejaszek.
***: Tak, jestem złodziejem.
DEMOBILIA: Pewnie, że jesteś – widać po gębie. Powiedziałam, że masz wstać.
*** wstaje.
DEMOBILIA: Dlaczego jesteś bosy? Nie stać cię nawet na buty, a chcesz kraść obrazy i klejnoty?
***: Zgubiłem.
DEMOBILIA: Zgubiłeś buty! Roztargnienie z powodu natłoku myśli? A może chcesz znowu poczuć jak całuje Demobilia de Glutt?
***: Nie! Zdjąłem je! Zdjąłem buty, aby było ciszej. Zostały pod tą pękniętą ścianą, tam, z przodu.
DEMOBILIA: Masz krew na rękach.
***: Skaleczyłem się. To moja krew.
Krótki odgłos uderzenia batem. *** chwyta się za brzuch i pochyla, jakby uderzony w żołądek..
DEMOBILIA: „Moja krew ”! Tutaj nic nie jest twoje. Lepiej to sobie zapamiętaj.
***: Niczego nie zabrałem! Puść mnie.
DEMOBILIA: Wszedłeś tu przez okno, a teraz po prostu chcesz iść?
***: Tak. Chcę iść!
*** zasłania się przed kolejnym ciosem, ale ten nie następuje. Demobilia zastanawia się chwilę w milczeniu.
DEMOBILIA: Lubisz dojrzałe pomidory?
***: Lubię. Nic nie jadłem od kilku dni.
DEMOBILIA: Tylko drgnij, a przyjdzie tu Renklod i rozkwasi ci mordę jak dojrzałego pomidora. Chcesz wiedzieć, kto to jest Renklod?
***: Nie chcę niczego wiedzieć. Nie chcę kłopotów. Proszę, puść mnie. Nic nie wziąłem.
DEMOBILIA: Na co ci moje pieniądze?
***: Mam tylko ubranie. Mogę ci je zostawić, pójdę nagi.
DEMOBILIA: Lubisz się obnażać przy obcych?
***: Nie, nie! Chciałem…
DEMOBILIA: Co chciałeś kupić za moje skradzione pieniądze? Coś mocniejszego? A może dziewczynki, co?
***: Nie wziąłem niczego…
DEMOBILIA: Gadaj!
***: …chciałem kupić dom.
DEMOBILIA: Jaki dom, do cholery? Chciałeś sobie sprezentować od razu cały burdel?
*** (prostuje się, staje bez obawy): Zwykły dom, nad oceanem. Z zielonymi okiennicami i omszałym dachem. Chciałbym w nim zamieszkać…
Znowu odgłos uderzenia batem. *** upada.
DEMOBILIA: Pozwoliłam ci wstać? Chyba nie, prawda? Przecież bym pamiętała. No, proszę – pan złodziejaszek chce mnie okraść, aby kupić sobie domek. Będzie sobie w nim siedział i płodził z jakąś kurewką kolejne małe złodziejaszki. Ogródek też pewnie byś chciał mieć?
***: Tak.
DEMOBILIA: Ogródek też chciałby mieć, a jakże. A w ogródku – dojrzałe pomidory.
*** wstaje nagle i wybiega z kręgu światła. Szuka pod płachtami okna, przez które wszedł, ale tam okna już nie ma. Pod jedną z płacht znajduje drzwi, są zamknięte na głucho. Światło reflektora gaśnie, wyłączone ręką Demobilii.
DEMOBILIA: Bezczelny gnojek z ciebie, ale pachniesz przyjemnie. Czuję wiatr znad wrzosowiska.
Za płachtami, zasłaniającymi niewidoczne okna przesuwają się światła i słychać coraz głośniejsze szczekanie psów, więc *** staje pod zamkniętymi drzwiami i nasłuchuje, zapomina o Demobilii. Demobilia korzysta z jego nieuwagi i zwinnie schodzi z postumentu.
DEMOBILIA: Dawno już tam nie byłam. Tak dawno, że to miejsce już powinno nie istnieć.
*** (półgłosem, nie zauważa schodzącej kobiety): Nie dostaniecie mnie, bracia moi! Marma gumarma, nie dostaniecie…
Demobilia cicho podchodzi do mężczyzny i uderza do w tył głowy krótką pałką. *** przewraca się i leży ogłuszony.
DEMOBILIA (zadowolona): Już cię mamy. Głupku.
Demobilia zaciąga leżącego na środek salonu, tam, gdzie stał poprzednio. Następnie wspina się na swoje podwyższenie i sięga do tuby interkomu, ukrytej pod jedną z płacht.
DEMOBILIA (do tuby): Natychmiast zejdź do mnie, idiotko.
Demobilia siedzi i przygląda się leżącemu, nieruchomieje.
3. Matka i córka
Salon Willa Nonformel. Demobilia siedzi na swoim miejscu. Na podłodze leży ***. W suficie otwiera się klapa, z otworu, głową w dół, wychyla się DEFLORENA.
DEFLORENA: Co tam? Zdychasz nareszcie, robalu?
Demobilia śmieje się zadowolona.
DEMOBILIA: Słabo, słabo! Spróbuj jeszcze raz.
Deflorena chowa się, obrażona. Klapa zamyka się.
DEMOBILIA: Musisz jeszcze dużo ćwiczyć.
Klapa znów otwiera się, tym razem gwałtowniej. Z otworu zwieszają się nagie nogi Defloreny.
DEFLORENA: A czego to kurwie ścierwo znowu zawraca mi dupę, co? Może chciałaby…
Deflorena przerywa nagle, milknie na chwilę. Demobilia śmieje się lekceważąco. Nogi zwisające z sufitu chowają się i ukazuje się głowa Defloreny z szerokim uśmiechem na twarzy.
DEFLORENA (ciepłym głosem): Tak, mamo?
Deflorena specjalnie akcentuje słowo „mamo”. Demobilia nieruchomieje zaskoczona.
DEFLORENA: Wołałaś mnie? Już schodzę.
DEMOBILIA (nagle bardzo zła): Wystarczy. Zamknij ten złośliwy pysk i chodź tutaj. Mamy nieoczekiwanego gościa. Wciąż narzekasz, że nikt nas nie odwiedza.
Deflorena śmieje się tryumfalnie. Z otworu wysuwa się drabina. Deflorena schodzi do salonu. Zauważa leżącego ***, ale obojętnie staje nad nim okrakiem.
DEFLORENA: W czym mogę ci pomóc, mamo?
DEMOBILIA: Przestań już, idiotko. Będziesz miała okazję trochę się rozerwać. Zwiąż go.
Demobilia rzuca Deflorenie pod nogi zwój sznura. Deflorena bierze sznur i bawi się nim perwersyjnie.
DEFLORENA: Oczywiście, mamo. Zaraz pięknie zwiążemy panu rączki i nóżki. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? Może go zakneblować?
DEMOBILIA (próbuje ukryć wielkie zdenerwowanie): Zamknij się i posłuchaj…
DEFLORENA: A może wyjmiemy mu prawe oko, mamo?
DEMOBILIA: Skończ już.
DEFLORENA: Możemy też sprawdzić, co ma tutaj, w środku. Czy też wolałabyś, abym ci poczytała przed snem?
DEMOBILIA: Dosyć!…
DEFLORENA: Poprawić ci poduszki?
Demobilię ogarniają nagłe duszności. Rozrywa kołnierzyk pod szyją. Wstaje, chwiejnie schodzi na dół, chwyta powietrze szeroko otwartymi ustami,
DEMOBILIA: Dosyć, mówię…
Próbuje wezwać Renkloda na pomoc, ale Deflorena zagłusza jej słaby głos, mówiąc coraz głośniej. Demobilia osuwa się na kolana.
DEMOBILIA: Renklod…!
DEFLORENA: Jesteś taka blada, mamo. Martwię się.
DEMOBILIA: Renklod… Pomocy…
DEFLORENA: A może podać ci szklankę herbaty?
DEMOBILIA (rzęzi): Renklod…!
DEFLORENA: Czy mogę cię ucałować na dobranoc? Z języczkiem?!
Deflorena upada i leży obok ogłuszonego ***.
(…)