Oblatywacz

Niech tylko noc zawładnie miastem

I dachy z pluskiem zmierzch pochłonie,

A stanę w białej ramie okna,

Odsunę na bok pelargonie.

Cichnie publiczność doskonała

Na Niebie Jaśnie Oświeconym,

Przestrzeń rozlewa się łagodnie

Od krawężników po balkony.

Przygotowane chyba wszystko,

Wilgotny powiew mnie opływa,

Noc jest wysoko, a ja – nisko,

Więc można zacząć oblatywać.

Najpierw niewielki krąg nad parkiem,

Trącając liść akacji butem,

Przyjemna bryza chłodzi łydki.

W dole ulice mgłą zasnute.

Z okien się leje gęste światło

I w noc roztapia się szeroko,

I brzuchy mieszkań – sprzęty, ludzie…

Lecz nie daj Boże wpaść im w oko.

Albo przewody. Co dzień nowe.

A w nich nierzadko mocny prąd.

Ostre, stalowe żebra anten.

Czasem wystarczy drobny błąd,

Czasem wystarczy drobny błąd,

I wtedy już nie jesteś stąd,

Wtedy

Już

Nie jesteś

Stąd.

 

–––