Stratosferyk styczniowy

muz. Andrzej Zarycki, wyk. Basia Gąsienica-Giewont

Odczułam nagłą potrzebę,
By nocą przejść się po niebie.
Do dołu głową, do góry dnem,
Kilka kroków przed snem.
Więc wielkim w ciemność wybiegłam krokiem,
W dół, po schodach, co drugi stopień
I w stratosferę strzeliłam okiem,
Nade mną niebo głębokie.
Ścielą się, ścielą przestrzenie wielkie,
Barwy, zapachy i smaki wszelkie,
Przechodzą tłuste poetów stada,
Światło się staje i mrok zapada,
Pięknie wszędzie, aż w oczach słono
I bezkres taki, że nie wiadomo
Gdzie on się kończy, gdzie się zaczyna,
A ze mnie przecież drobna dziewczyna*.
Ja to się z niebem chyba nie złączę,
Bo tu zaczynam się, a tu kończę,
Zresztą w bezkresach zimą niezdrowo
Boso i z gołą głową.
Lepiej przyjdę pojutrze,
W wielkiej czapce i w futrze.
A może w lipcu, gdy noce krótsze
I miejsca na niebie mniej.
Zresztą nie przyjdę, bo po co
Mam łazić sama po nocy.
Spaść nawet z nieba żaden zysk –
Na dół,
Na Ziemię,
Na pysk.